Kronika filmowa: 10.09.2018

Poniedziałek 03.09

„Lato” („Leto”) (2018), reż. Kirill Serebrennikov – 8/10 (7,5)

[O czym jest ten film]: O czym jest ten film]: O rockowej scenie muzycznej Leningradu lat 80., a zwłaszcza o początkach kariery Wiktora Coja z grupy Kino i jego znajomości z liderem Zooparku Majkiem Naumienko.

Film oparty na wspomnieniach żony Majka Naumienki – Natalii i nakręcony z jej perspektywy, co jednym (mnie;) pasi, a innym niekoniecznie. Mike opowiedziałby to pewnie z większym rozmachem, a Witia – wcale. W obu przypadkach byłaby to sama muzyka, bez fabuły:)

Tak jak nie przepadam za musicalami, tak uwielbiam filmy muzyczne. Jedną z moich ulubionych produkcji tego typu pozostają „Bikiniarze” Todorowskiego, a obraz Sieriebriennikowa będzie drugim takim pewnikiem do wielokrotnych powtórek. Na głosy, że „Lato” i jego bohaterowie są zbyt ugrzecznieni, mam odpowiedź krótką: Łatwo oceniać filmową rzeczywistość z perspektywy człowieka, który nie próbował być zbuntowanym artystą w ZSRRze. Łatwo też krytykować reżysera, nie mając pojęcia, że już za tę ocenzurowaną wersję wylądował w domowym areszcie (film z wielkimi problemami musiał dokończyć kto inny). Jak dla mnie fabuła jest w tym obrazie wystarczająco wywrotowa, a bunt odbija się wystarczająco głośnym echem. Nawet jeśli to wszystko się nie wydarzyło. 😉 ;P Klimat epoki i środowiska odtworzony rewelacyjnie. I nie dajcie sobie wmówić, że film stoi coverami (to tylko krótkie nieszkodliwe przerywniki, a choć nie licząc „All the Young Dudes”, które wolę chyba bardziej od oryginału, spokojnie by się bez nich obyło, tragedii nie ma). Na całego jest tu grana przede wszystkim radziecka muzyka początku lat 80-tych. Polecam zwłaszcza genialne „Konchitsya leto” i pachnące Wysockim „Derevno” zespołu Kino. Aczkolwiek sama zajeżdżam na Spotify’u cały soundtrack.



[Dla kogo jest ten film]: Dla miłośników filmów muzycznych i czarno-białych zdjęć, dla fanów radzieckiego rocka oraz dla wielbicieli rosyjskiego kina.

*

„Zama” („Zama”) (2017), reż. Lucrecia Martel – 6/10

[O czym jest ten film]: O rybach w czasach zarazy i człowieku, który próbował za wszelką cenę wyrwać się z posady na końcu świata.

Ekranizacja książki Antonio di Benedetto. „Zama” to film o modelowym korposzczurze czasów kolonialnych (takich, jakimi wyobraziła je sobie Lucrecia Martel) i wszystkich obliczach niewolnictwa. Nowohoryzontowo powolny, specyficznie absurdalny, niby z epoki, a tak bardzo na czasie. Jak łatwo można przegapić życie, czekając na to, aż okoliczności złożą się dokładnie tak, jak byśmy chcieli (chociażby czekając na obiecany awans). Film trochę w stylu „Śmierci Ludwika XIV” Serry, acz łatwiej strawny. Końcówka (ostatnie pół godziny) w klimacie „W objęciach węża” Guerry. Końcówka bardzo mi się podobała.

[Dla kogo jest ten film]: Dla najzagorzalszych fanów kina kostiumowego i natywnego kina indiańskiego, dla tych, którzy też w życiu utknęli i potrafią wykrzesać z siebie empatię oraz dla miłośników niekomercyjnego absurdu.

Czwartek 06.09

„Trzech facetów z Teksasu” („Bottle Rocket”) (1996), reż. Wes Anderson – 6/10

[O czym jest ten film]: O takich trzech, co to takich dwóch nie ma ani jednego, czyli o gościach przodujących w ucieczkach przez otwarte drzwi i planowaniu przestępstw, które nie mają prawa się udać. Standard. 😉

A ponoć skarpety do sandałów to polski trend. 😉 Debiut fabularny Wesa Andersona oraz Luke’a i Owena Wilsonów (ten ostatni jest też współautorem scenariusza). Jak na tę ekipę film jest wyjątkowo ascetyczny, całkiem pozbawiony dopalaczy (kostiumów, przepychu, fajerwerków). No chyba że liczyć Owena. ;D Świetna rola, charakterystyczna, w stylu, który aktor przemycał potem do kolejnych swoich kreacji. I szczególny humor, który ostatnio odnalazłam też w Radości🙂 Przez chwilę zadawało mi się, że gra tu ten sam motel co w „The Florida Project”, ale okazało się, że to tylko stylówa budowlana taka, najwyraźniej wciąż uskuteczniana w całym USA, od Florydy po Teksas.

[Dla kogo jest ten film]: Dla fanów kina nieudacznego, dla prawdziwych wyznawców Wesa Andersona (takich, których nie zrazi brak oprawy, do której nas przyzwyczaił), dla koneserów andersonowskiego sarkastycznego poczucia humoru oraz dla wielbicieli Owena Wilsona.

Piątek 07.09

„Zakonnica” („The Nun”) (2018), reż. Corin Hardy – 2/10

[O czym jest ten film]: O należącym do tradycji okultystycznej i The Conjuring Universe wielkim źle w habicie zakonnicy i o mało rozgarniętych ludziach, którzy pchają się tam, gdzie nie powinni.

Zaprawdę każdy sport ekstremalny da się uprawiać w miarę racjonalnie. I tak chodzenia nocą po lasach i prastarych cmentarzach lepiej nie uskuteczniać w pojedynkę, a biegając po zmroku po starym budownictwie, warto uważać na skrzyżowaniach. 😛 Inna sprawa, że gdyby bohaterowie mieli za grosz rozsądku, film ten byłby skończenie nudny, a tak przynajmniej czasem coś się dzieje. Może trochę za mało zabawnie jak dla mnie (więc ani straszno, ani śmieszno), na poziomie urągającym pierwszej „Obecności”, a już na pewno wybitnie żenująco pod względem aktorskim. To chyba najbardziej boli.

Nie trzeba się specjalnie starać, żeby mnie wystraszyć, ale, na Boga, nie demonem wymalowanym jak Marilyn Manson! ;D W telegraficznym skrócie: katastrofa:) Nawet IMAX tej „Zakonnicy” nie ratuje. Najciekawszą, rzeczą, jaka przytrafiła mi się w trakcie tego seansu, był chłopak, który wszedł spóźniony (do tego czasu byłam na sali sama), usiadł na końcu, a po pierwszej akcji na cmentarzu przybiegł usiąść koło mnie i co i rusz dziwnie się na mnie gapił. Gdy zaczął się bawić telefonem, ostentacyjnie się przesiadłam, a on natychmiast wyszedł z kina wyjściem ewakuacyjnym. Gdyby przyszedł na seans w habicie, mogłabym podnieść ocenę chociaż za to:)

[Dla kogo jest ten film]: Dla fanów filmów o nawiedzonych klasztorach i osób, które przeraża teatralny makijaż.

*

„Juliusz” („Juliusz”) (2018), reż. Aleksander Pietrzak – 8/10

[O czym jest ten film]: O gościu z problemami, który uczy Wasze dzieci;) (nie bójcie żaby. w dzisiejszych czasach to raczej nauczyciel jest gatunkiem zagrożonym), o potyczkach z upierdliwą rzeczywistością i o rodzicielstwie.

„Juliusz” to nienachalnie ciepłe i ciepło zgryźliwe kino gdzieś na styku „Dnia świra” i „Rozmów nocą”. Właściwie Juliusz żadnym świrem nie jest. Ot, przytrafiają mu się rzeczy, które się zwykle przytrafiają świrom. Przytrafia mu się też fajna laska niczym z „Rozmów”. Tytułowy bohater to uroczy człowiek z problemami, które – w takiej czy innej formie, ma większość z nas. Wszyscy się z czymś borykamy, długofalowo i incydentalnie. Może dlatego łatwo wykrzesać z siebie empatię. Juliusz ma talent. I ma pracę, która tego daru nie wykorzystuje. Ojca ma – równie kochanego, co nieodpowiedzialnego. Przyjaciela ma, który często gęsto dobrymi chęciami wpędza go w kłopoty. Początkowo dziewczyny nie ma, czym nie jest szczególnie przejęty. Co innego scenarzyści. Ale na szczęście w tej kwestii też znają umiar, dzięki czemu film Aleksandra Pietrzaka jest być może pierwszym kom-romem dla mężczyzn. Tym kom-romem to zresztą tylko przy okazji bardzo sympatycznej komedii.

[Dla kogo jest ten film]: Dla wielbicieli „Dnia świra” i polskich kabaretów. 😉 Tak przynajmniej twierdzą inni. Mnie się po seansie wydawało, że dla ludzi, którzy lubią dobre polskie komedie. Na pewno dla fanów Wojciecha Mecwaldowskiego i kina nieudacznego. Miłośniczki kom-romów też powinny się w tym jakoś odnaleźć. A ich faceci nawet bardziej.

Dodaj komentarz

Filed under Film

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.